Grupy generalnie powstają, by uczyć się wzajemnie niuansów szycia, spędzać razem miło czas. My zaczęłyśmy dość ambitnie, bo padło hasło o szyciu dla powstającego właśnie hospicjum dziecięcego. Zabawki, przydasie.
Potem ewentualnie leżaczki dla schroniska dla psów.
Praca od pierwszych chwil - ustawienie maszyn, przebranie materiałów przyniesionych z domów i zgromadzonych do wspólnego użytku na stole, a jednak trzy godziny to dość mało. Każda stworzyła jakąś maskotkę i to wszystko. Szkoda, że większości czas nie pozwala na dłuższe spotkania, by można było oprócz szycia wypić też w spokoju kawę i wymienić się poradami lub opracować choćby ten plan na przyszłość.
Sama poleciałam dość seryjnie - wychodząc z założenia, że na początek maluchom potrzeba po prostu koloru, nie będą patrzeć ile elementów ma dana przytulanka i jak dużo pracy w nią włożono. Uszyłam sowiastą pacynkę i cztery spore woreczki sensoryczne wypełnione grochem i granulkami watolinowymi, ozdobione literkami z obu stron i kolorowymi metkami. Wiem, że dzieci takie lubią, bo prócz ćwiczeń dają dużo możliwości zabawy, a do tego dość szybko się je robi.
Najbardziej podobał mi się wielorybek z kokardką jednej z koleżanek i już nabrałam apetytu, by samej też takiego zrobić dla chłopaków, ale i zające i koty, naprawdę fajne rzeczy powychodziły. Na koniec siadły na regale i pozowały. My też. Kolejne spotkanie opuściłam siedząc w pracy, lecz ostrzę zęby na następne... Maszyna jeszcze nie wypakowana z torby, może jechać!